Zobaczyłam je w sieci i zakochałam się, o czym pisałam już tu. Serce zaczęło mi szybciej bić i wiedziałam, że muszą być moje... tzn. Leona ;) Z niecierpliwością czekałam na chwilę, kiedy będę mogła je rozpakować. Mimo, że do świąt leżały w szafie, powstrzymałam się i nie zajrzałam do środka :)
W estetycznym kartoniku z trzema jeżykami ujrzałam gotowe elementy, z których miałam wyczarować piękne dziecięce buciki. Elastyczna podeszwa, mięciutka wkładka, sznuróweczki i wspaniała w dotyku skórka cieszyły moje oko. Do tego w zestawie dwie igły oraz specjalna nić do szycia, jak i instrukcja. Teraz trzeba było tylko znaleźć odpowiednią ilość czasu, by móc zacząć tworzyć.
Położyłam dzieci spać i pełna zapału wzięłam się do roboty. Najpierw studiowałam instrukcję dołączoną do zestawu. Niestety niewiele z niej zrozumiałam. Czytałam kilka razy, ale dla mnie, jako osoby na co dzień nie współpracującej z igłą i nitką, nie wszystko było jasne, np.: jak ułożyć materiały, jak zacząć przeszywać, od góry czy od dołu, którą igłą najpierw? Z pomocą przyszły filmiki zamieszczone na stronie producenta. Oglądałam je kilkakrotnie i na ich podstawie składałam ze sobą elementy. Pani na filmiku szyła tak szybko, że miałam problem, aby dokładnie zobaczyć, co ona konkretnie tam robi. Na szczęście istnieje pauza i replay ;) Przyznaję, że bardzo byłam podekscytowana tworzeniem bucika. Niestety praca moja była przerywana płaczem Leona, stękaniem Leona, kaszlem Leona, układaniem Leona z powrotem na poduszce po tym, jak znajdowałam go na łóżku do góry nogami. Ale zaparłam się, muszę skończyć jednego bucika. Mało nie dostałam zawału, jak w połowie zorientowałam się, że jednak źle zszyłam dwa pierwsze elementy i muszę je poprawić, a już przycięłam nitkę. Autentycznie poczułam pot na plecach. Nie wiedziałam, czy nitka, która jest dołączona w zestawie jest wyliczona "na styk", czy jest jakiś jej zapas. Na szczęście okazało się, że pomyślano o tych, którym może coś jednak nie wyjść i nitki jest więcej. Ale o tym przekonałam się na końcu procesu twórczego, więc do końca nie miałam pewności, czy oby na pewno spod moich rąk wyjdzie but :)
Koło 1 w nocy pracę nad pierwszym butem ukończyłam. Ale miałam radochę. Aż mi żal było, że muszę się położyć jednak spać, bo najchętniej od razu wzięłabym się za szycie drugiego bucika. Nie przypuszczałam, że jeden mały but dostarczy mi tylu pozytywnych emocji. Z wrażenia nie mogłam zasnąć ;)
Następnego dnia, gdy tylko Leon był łaskaw położyć się na pierwszą drzemkę, i kiedy obiad już gotował się w garnku, ponownie z wypiekami na twarzy usiadłam do szycia. Tym razem krótki szew, który dzień (noc) wcześniej zajął mi około 2 godzin, tym razem zajął aż 5 minut ;) Wiedząc już o co chodzi, drugi bucik został uszyty mniej więcej w godzinę. Pod koniec szycia Leoś postanowił się już obudzić, więc zakończenie szwów, wkładanie sznurówek i wkładki odbywało się przy wrzaskach syna, który nie był zadowolony, że mama siedzi plecami do niego. Gotowe dzieło prezentuje się tak:
Teraz buciki czekają na wiosnę, kiedy stopka Leona nieco urośnie (wkładka ma 12 cm i obecnie Leon ma sporo zapasu) i pogoda pozwoli na lżejsze obuwie. Już nie mogę się doczekać, kiedy nasze First Baby Shoes pójdą z nami na spacer :) Przyznam, że chętnie uszyłabym jeszcze trochę takich cudeniek. Powyższe zdjęcia dowodzą, że nie trzeba być specjalistą w szyciu, by móc wykonać buciki. Jeśli mi się udało, uda się każdemu.
Nasze buciki pochodzą ze strony Nomada. Nie wiem na czym polega fenomen, ale tu buciki są tańsze, niż w innych znalezionych sklepach. Kurier dostarczył je bardzo szybko, a ze sklepu dostaliśmy na maila filmiki instruktażowe.