Jak to zazwyczaj bywa, dłużej się na coś czeka, niż to później trwa...
O wyjeździe do Warszawy myślałam dużo i długo. Długo też się do niego szykowałam. Siebie i dzieci. Dziś to już wspomnienie. Wydawało się, że tyle dni tam spędzimy, że się Warszawą nasycę, niestety, jak zawsze, chciałoby się być tam dłużej.
Pogoda pierwszego dnia nas nie rozpieszczała i nieźle nas wywiało, gdy szukałyśmy Pałacu Ślubów na Starym Mieście. Zastanawiałam się, czy w ogóle zdążymy na ceremonię. Udało się. Nawet trafiliśmy na dobry ślub, choć nikogo z gości nie znaliśmy. A ślub był brata mojego. Brata, o którym od dziecka marzyłam i którego poznałam w wieku 17 lat. Jak to mawiają, lepiej późno niż wcale. Dziś mam super brata i świetną bratową. A moje dzieci mają ekstra ciocię i wujka. Brakuje mi ich na co dzień. Szkoda, że dzieli nas tyle kilometrów... Leoś nawet stał się gwiazdą ślubnego obiadu robiąc konkurencję Młodej Parze :) Miło było, gdy wszyscy go chwalili, że taki spokojny, pogodny, że do każdego rączki wyciąga... Nat zaś znalazł kolegę i zniknął, co chwilę przynosząc "arcydzieła" wykonane pod okiem pań animatorek. Trochę ciężko uczestniczyć w takich oficjalnych uroczystościach z dwójką małych dzieci, ale daliśmy radę. Cieszę się, że nasza obecność sprawiła radość G. i A., że mogliśmy towarzyszyć im w tak ważnym dla nich wydarzeniu. Oby szczęście ich nigdy nie opuszczało.
Leon z Warszawy przywiózł do domu pierwszego zęba. Odkrycia dokonaliśmy po powrocie ze ślubu i obiadu :) 25 października będziemy pamiętać podwójnie. Nie spodziewałam się tego zęba. Nat zęby dostał w wieku 8 miesięcy. Leon ma 5,5. Nie było jęczenia, gorączek. Dziecko było spokojne, uśmiechnięte. Zuch jeden. Teraz idzie chyba drugi ząbek, bo widać zgrubienie na dziąśle. Do tego syn mój młodszy zaczął wyrywać mi jedzenie. Wyszarpywać dosłownie. Skórka od chleba sprawia, że aż cały się trzęsie. Boję się trochę mu ją dawać, bo mimo, iż bardzo chce, to nie umie jej połknąć nie dławiąc się przy tym. Jak za mocno ją rozmoczy, trzeba mu zabrać. Wyrwał mi gruszkę z ręki i przyssał się, niczym glonojad do szyby w akwarium. Wyglądał komicznie. Banan podobną euforię u niego wywołał. Pierwsze koty za płoty można powiedzieć. Dziecko się przekonało do jedzenia. Dopiero nie chciał buzi otwierać na widok łyżeczki, teraz krzyczy na mnie, gdy za wolno go karmię. Dumna jestem, no... :) Na brzuchu też buszuje coraz bardziej. Kręci się, dupsko do góry podnosi, macha kończynami kombinując, jakby tu dotrzeć do celu. Dziś chyba za wszelką cenę, chciał spaść z łóżka...
Nataniel w Warszawie też się cały trząsł...Ale z wrażenia, że idzie do Smyka ;) W samym Smyku myślałam, że wyjdzie sam z siebie. Chciał każdą zabawkę, którą tylko zobaczył. Zdecydować się nie mógł. A jak w końcu dokonał wyboru, nie pozwolił dziadkowi zanieść siatki do dziadka samochodu, tylko kazał do naszego. I to koniecznie na podłogę pod jego fotelikiem...Tak żeby nikt mu nie ukradł :) Sklep zabawkowy to był główny cel jego podróży.
Pamiętam to uczucie, kiedy sama byłam mała, i wchodziłam do wielkich sklepów zabawkowych w Warszawie. Pamiętam lalki, wózki dla lalek, o których tak marzyłam, misie. Dla dziecka to cały świat, cała radość.
Dziś już nie kupno zabawek, a dziecięce ubranka sprawiają mi największą zakupową radość. No obkupiłam te moje dzieci, obkupiłam...Trzeba było korzystać z okazji. Ikeę też tradycyjnie odwiedziłam, i oczywiście wyjść z podziwu nie mogłam, jak oni tam aranżują tak małe powierzchnie, że wszystko się mieści :)
Oprócz celów zakupowych, wizyta w Warszawie miała cele rodzinne, czyli spotkania ze wspomnianym już wujciem i ciocią, spotkanie z dziadkami(moimi) i zacieśnianie więzi moich dzieci z dziadkiem (ich), ale o tym w kolejnych postach...
P.S. Super jest, gdy jadąc od kilku godzin w samochodzie, właściwie już pod koniec podroży, zadzwoni tapicer, że kanapa jest do odebrania, najlepiej natychmiast, bo on miejsca nie ma...