Oj długo nie znalazłam czasu na pisanie postów. Dwa tygodnie w pracy nieco zrewolucjonizowały rytm dnia istotnie ograniczając czas spędzony przed komputerem. Trzeba przywyknąć.
12 stycznia Leon skończył 8 miesięcy. Przełamał swoją niechęć do jedzenia i tfu, tfu je bardzo ładnie. Nawet zaczęłam mu gotować "swoje" obiadki i nie kończy się to katastrofą. Czyni też postępy w jedzeniu małych kawałków i wcina chlebek pokrojony w kosteczkę, czy ryż w zupce. Jedzenie czegokolwiek przy małym zbóju grozi napadem małych raczek, które wyrwą nam cokolwiek, co mieliśmy ochotę zjeść. Pozycja stojąca jest zdecydowanie jego ulubioną. Chodzi przy meblach, za dwie ręce, a w ostatnich dniach nawet i za jedną rączkę. Ulubionym zajęciem Leosia jest raczkowanie do pokoju Nataniela, wspinanie się po stoliczku i zrzucanie wszystkiego, co leży na blacie oraz rozrzucanie kredek. Tak, tak, mały bałaganiarz rośnie :) Nie chce się jednak wyprowadzić z naszego łóżka, i zawsze, zanim zdążę dobrze zasnąć Leo zalicza przebudzenie na które jest jedno lekarstwo- łóżko rodziców. A w łóżku rodziców wyczynia takie akrobacje, że ja nie mam miejsca, a po otworzeniu oczu muszę Leosia poszukać, gdzie on właściwie leży. Zostawienie go na drzemkę w ciągu dnia na naszym łóżku nie wchodzi w rachubę. Na szczęście w dzień jakoś daje się go odłożyć do łóżeczka. Wróciły wrzaski przy wyciąganiu z kąpieli. No najlepiej to się w wodzie przecież porządnie odmoczyć. Nerwy podkreślane są machaniem ze złości nogami i krokodylą łzą wypływającą z oka. Ale fajne się to moje dziecko zrobiło. Rozumne takie. Wyszukuje sobie zajęcia, ładnie wsadza piłeczki w otworki w zabawkach, reaguje na swoje imię i chyba rozumie słowo "daj", bo oddaje wtedy przedmiot i ma z tego radochę. Oczywiście oddaje, jak wie, że się bawimy, a nie jak chcę mu odebrać coś, czym nie powinien się bawić ;)

Na urodziny postanowiliśmy nie kupować osobnych prezentów, a jeden "składkowy". Zabawek bowiem w pokoju pod dostatkiem, a wszystkim jeszcze od świąt nie zdążył się nabawić. Dostał więc nowy rower, a od mamy jeszcze ubranka. Nat w wieku 3 lat po rocznym okresie jazdy na rowerku biegowym przesiadł się na "prawdziwy" rower po to, by sztukę jazdy na nim opanować w 15 minut, a dwa miesiące później objechać dookoła nasze szczecineckie jezioro (ok. 14 km) i o dziwo mieć jeszcze siłę na "rundę pod garażem". Niestety rower zrobił się już za mały i na wiosnę i tak trzeba by było pomyśleć o kolejnym. Nadarzyła się okazja, więc oto jest :)
I jedna z bluzeczek od mamy (klik) [ mina z serii "pokaż, jak się złościsz]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz