środa, 20 maja 2015

Kto pyta nie błądzi

Ojciec w łóżku śpi. Matka chciałaby też pójść spać. Leon ma inny plan. Leon w łóżku szaleje. Wpada Nat, bo jakoś tak magnes przyciągnął go nie do tego łóżka co trzeba.
-Ej, co tu tak ciasno?!?- zdziwił się pierworodny.

...no właśnie, czemu?

Jest 22:18, Leon lata po domu z mopem. Chyba mu go zmoczę, niech chociaż jakiś pożytek z tego będzie...

niedziela, 17 maja 2015

Roczkowe prezenty

Roczek za nami, świeczki zdmuchnięte i prezenty oficjalnie rozpakowane. Najpierw miałam wizję prezentowego, blogowego wpisu. Miałam nawet wizję zdjęć. Tylko jakoś wszystko się rozmyło. Potem wpisu prezentowego miało nie być, ale pewna znajoma dusza podobno na niego czeka, więc zmobilizowałam się i piszę ;) Ogólny brak dłuższych,wolnych chwil sprawił, że zdjęcia będą zaczerpnięte z grafiki wujka google. Może w najbliższym czasie uda mi się uwiecznić Leona w zabawowej akcji. I może w końcu przypomnę sobie, co to był za magiczny program, w którym podpisywałam zdjęcia. Po tym, jak Marcin ściągnął mi na komputer wirusa i przeinstalował system zniknęło mi kilka przydatnych rzeczy. A jak człowiek działa "na pamięć" to potem ma... a raczej nie ma...

No to zaczynamy :)

1. Jednym z pierwszych prezentów z mojej listy "must have" był malutki plecaczek Little Life. Upatrzyłam go sobie jeszcze jak Nataniel był mały. Podobał mi się, ale jakoś wcześniej go nie kupiłam. Przez długi czas myślałam nawet, że jeśli będzie dane mi go kupić, to z dostępnych wzorów (a jest ich wiele) wybiorę pszczółkę. Jednak, gdy przyszło co do czego, decyzja nie była taka prosta. Plecaczek oprócz tego, że jest po prostu plecaczkiem (oczywiste, nie? ;) ) posiada jeszcze linkę, za którą rodzic może trzymać plecak/dziecko, chroniąć przed upadkiem, ucieczką lub zgubieniem się w tłumie. Jeśli ktoś ma wrażenie, że dziecko wygląda jak na smyczy, może jej nie używać. Na pierwszy rzut oka plecaczek jest solidnie, ładnie wykonany. Mam nadzieję, że takie odczucie będzie mi towarzyszyło do samego końca jego użytkowania. Szelki posiadają dodatkowe zapięcie po to, aby nie zsuwały się one z ramion dziecka i stanowiły dobrze trzymającą się uprząż. W środku znajduje się miejsce na wpisanie imienia i nazwiska dziecka. Mimo niewielkich rozmiarów, do środka zmieści się jakaś ulubiona zabaweczka czy sweterek . Leon z plecaczkiem wygląda świetnie. Wybrałam Myszkę Mickey :)
2. Drugim prezentem, który też już upatrzony był "za czasów Nataniela", choć w momencie, gdy ten był już na to za duży, były dźwiękowe klocki/puzzle Melissa&Doug. Zobaczyłam je na pewnym blogu i pomyślałam, że musi być to fajna sprawa. Na dwóch kostkach, na każdej z ich ścianek, naklejona jest połowa zwierzaczka. Jeśli ułoży się na podstawce pasujące do siebie części, z klocków da się słyszeć odgłos ułożonego zwierzątka. W sam raz dla maluchów, które uczą się właśnie jak robi krówka, czy piesek. Jest też wersja kloców z pojazdami. Do zestawu nie są dołączone baterie. O nie zadbać musimy sami ;)

3. Kolejny prezent również jest z serii "nie miałam, a chciałabym mieć" ;) Nie raz mijałam na spacerach dzieci, pchające przed sobą zabawkę na kiju. Świtała mi  myśl, żeby kupić takie coś Leonowi. Nawet wstępnie przeglądałam zasoby internetu. Na szczęście nic nie zamówiłam, bo przy okazji wizyty w nowo otwartym sklepie zabawkowym w moim mieście, Leon sam sobie wybrał taką właśnie zabawkę i już między półkami sprawdzał, czy oby na pewno pcha się ją dobrze i obraca się bez przeszkód. Sklep zaoferował nam piękne, drewniane zabawki firmy Hape. Jest pięknie, kolorowo, a podczas obracania drewniane klocki lekko stukają o siebie nawzajem. Przyjemniejsze to dla ucha, niż wściekłe melodyjki plastikowych zabawek.


4. Jak już tak stałam w sklepie przed ścianą wypełnioną drewniakami i serce biło mi szybciej, nie mogłam odejść nie dokupując jeszcze czegoś... no właśnie, tylko czego? Przecież najchętniej wzięłabym wszystko. Jednak zdecydować się "trzebało" jak to mawia Nataniel i padło na Zakręcone Klocki. Leoś to niezły majster. Lubi coś gdzieś przekręcić, przykręcić, zakręcić, zapchać, wepchnąć. Pomyślałam sobie, że łatwe do chwycenia, duże elementy, które będzie mógł skręcać i rozkręcać, mogą go zainteresować. Do tej pory umiejętność zakręcania i odkręcania namiętnie ćwiczył na tubkach z musem owocowym. O dziwo Zakręcone Klocki są teraz jedną z ulubionych zabawek Taty Leona :)

5. A jak już jesteśmy przy Tacie Leona ( i Nataniela, bo to ten sam tata ;) ) to i on miał sprawić roczniakowi swemu jakiś prezent, więc idąc za ciosem, również sięgnął po zabawkę z tej samej półki. Miała być Arka Noego plastikowa i grająca, skończyło się na ślicznej, drewnianej. Po odpakowaniu nawet się zdziwiłam, że tak dużo ma w komplecie zwierzątek, bo na zdjęciach widać ich dużo mniej. Arka może służyć jako sorter. Zwierzątka można wsadzać do niej na zasadzie dopasowania kształtu do dziurki, można zrobić to używając mniejszego, "ogólnego" otworu lub wrzucić wszystko zdejmując "pokrywę". Arka ma kółka i sznureczek, dzięki czemu może służyć jako zabawka do ciągnięcia. Jest fajna i stabilna. Nie wywraca się tak łatwo, jak inne zabawki do ciągnięcia, z którymi mieliśmy styczność.

6. Ostatnim prezentem były drewniane puzzle. Musiały być proste, ciekawe i estetyczne. Znalazłam ofertę marki Tidlo. Nie mogłam się zdecydować... jak zwykle ;) Ostatecznie wybór padł na te ze zdjęcia poniżej. Zwierzątka wykonane są z łączonych materiałów, co pobudza zmysły dziecka. Miejsce pozostałe po wyjęciu klocka ma kolor pasujący do zwierzątka, a całość zapakowana jest w estetyczne pudełko, w którym puzzle można przechowywać.

Jak widać kolekcja naszych "rupieci" trochę się powiększyła. Szkoda, ze wraz z przybywaniem nowych zabawek nie rozciąga się powierzchnia mieszkania :)

Miłej zabawy


wtorek, 12 maja 2015

Mamy go.... Roczek :)

Rok temu, 12 maja 45 minut po północy przyszedł na świat mój drugi Okruszek. Był dla mnie łaskawy i postanowił urodzić się bardzo szybko. Pamiętam kiedy pierwszy raz go przytuliłam. Pierwsze co powiedziałam to " Ale on malutki". Był mniejszy od Nataniela i to dało się wyczuć od razu. Drugi raz miałam przyjemność przytulić ciałko, które parę sekund wcześniej było jeszcze w brzuchu. Mimo, że mam dwoje dzieci, do dziś jest to dla mnie jakieś niepojęte, że w jednej chwili człowiek może żyć pod skórą drugiego człowieka, a za chwilę może funkcjonować w "normalnym" świecie. Po 9 miesiącach niepewności, strachu, wyczekiwania, wiedziałam, że jesteśmy w komplecie. On- nasz Leoś przeszedł szczęśliwie magiczny etap ciąży i porodu po to, by być naszym synem... a może po to, byśmy to my mogli być jego rodzicami.


























Minął cały rok.. 365 dni... Jakby to było wczoraj, pamiętam nasze pierwsze chwile, gdy zostaliśmy sami w sali. Pamiętam pierwsze przewijanie czy ubieranie ubranka, które może nie przerażały już tak bardzo, jak przy Natanielu, jednak gdzieś głęboko w sercu budziły pewien niepokój. Wszystko się udało. Trafiło mi się dziecko spokojne, uśmiechnięte. Zrelaksowane, jak to mówiła pani pielęgniarka na oddziale ;) I chyba coś w tym jest, bo patrząc wstecz czuję, że naprawdę byliśmy oboje zrelaksowani. Może to wpływ wiosny i lata na które przypadły pierwsze miesiące życia Leona. Może to zasługa doświadczenia, jakie wcześniej udało mi się zdobyć. Może to jego charakter. A może wszystko to jednocześnie. Jestem mu wdzięczna za każdy uśmiech, za to, że od początku noc służyła mu do spania. Wdzięczna mu jestem za brak kolek, pogodę ducha, dzielność nawet wtedy, gdy wychodzą cztery zęby naraz. Za to, że tak szybko się uczy i tak doskonale nas naśladuje. Za to, że wypełnił dom dodatkową radością. Także za to,że dzięki niemu Nataniel może być starszym bratem. Dziękuję mu, że jest. Dla mnie doskonały...

 























W sobotę był urodzinowy torcik i pierwsza świeczka do zdmuchnięcia. Życzę Jemu i sobie, by każdy kolejny rok jego życia upływał mu w zdrowiu i radości.






wtorek, 5 maja 2015

Telefon z przedszkola

Są takie telefony, na dźwięk których serce na chwile zamiera. Takim telefonem jest na przykład ten, który jest "z przedszkola". Ponieważ wychowawczyni Nataniela jest moją prywatną znajomą, oczywiście nie każdy jej telefon budzi mój niepokój. Czasem musimy poplotkować ;) Jednak  kiedy dzwoni on w czasie, gdy Nataniel jest w przedszkolu zazwyczaj towarzyszy mi myśl " O Matko! Żeby to tylko nic złego!". Ostatnio zdarzył się taki telefon i przemknęła mi przez głowę dokładnie taka myśl... Niestety, obawy się sprawdziły. Nataniel płacze, że boli go głowa i chce do domu. Marcin po niego pojechał. Jeszcze sobie na spokojnie tłumaczyłam, że może się nie wyspał, bo faktycznie w nocy się trochę rozbudził. Następny był telefon od Marcina "Szykuj syrop". Wiedziałam, że nie jest dobrze. Wniósł do domu śpiącego Nataniela. Niestety przy układaniu w łóżku Nat obudził się z płaczem, bo tak mocno boli go głowa. To już nie były żarty. Dostał syrop i za chwilę zasnął. Niestety spokój nie trwał długo, bo Nat co chwilę się wybudzał z płaczem. Zrobiło się naprawdę poważnie, kiedy nie mogłam się z nim dogadać. Z jakichś półsłówek i niedopowiedzeń złożyłam w kupę historię, o tym, jak to w przedszkolu uderzył się w krzesło, a potem upadł głową na podłogę. Sięgnęłam po telefon i w Internecie zaczęłam szukać informacji o wstrząśnieniu mózgu. Przestraszyłam się nie na żarty, gdy poczytałam o jakichś wewnętrznych wylewach i gdy moje dziecko mając otwarte oczy płakało, że chce "do swojego domku" (przecież w nim był!), a gdy próbując nawiązać z nim kontakt, spojrzał na mnie i powiedział "Dzień dobry". Marcin wziął go na ręce i zawiózł na pogotowie... Zostałam w domu z Leonem, który od kilku dni miał rozwolnienie i praktycznie nic nie jadł oprócz mojego mleka. Nie mogłam go nikomu zostawić, nie mogłam pojechać z chłopakami. Zamknęłam drzwi i trzymając Leona na rękach rozryczałam się. Nienawidzę tego strachu i tej bezsilności, kiedy dziecku coś dolega, a nie można mu pomóc. Czekałam jak na szpilkach na znak od Marcina. Zastanawiałam się, co będzie, jeśli Nataniel będzie musiał zostać w szpitalu. Teraz... teraz, gdy nie mogę zostawić Leona bo przecież jest na piersi, bo budzi się w nocy... Bałam się, że w Marcin będzie czekał z dzieckiem na rękach w szpitalnej kolejce, że będzie musiał się prosić o to, żeby ktoś zbadał naszego syna... Na szczęście okazało się, że nikogo nie było w poczekalni. Nat został zbadany i podobno żadnych uszkodzeń od upadku nie było widać. Teoretycznie wszystko było w porządku. Dostał jakiś lek i na szpitalnym łóżku zasnął jeszcze na jakiś czas. Obudził się bez bólu głowy. Wrócił do domu z nową zabawką i przygodą do opowiadania, jak to był w szpitalu. Wrócił... to najważniejsze. Nie wiem co mu było tak naprawdę. Na wypisie miał jakieś rozpoznanie zapalenia gardła. Nie skarżył się na gardło. A mi się w to jakoś nie chciało wierzyć. Leków na gardło nie brał. Nic się nie rozwinęło. Dziecko zdrowe i szczęśliwe.. Skąd był więc ten okropny ból głowy? Nie wiem, ale mam nadzieję, że już się więcej nie powtórzy. Po stokroć wolę, jak mi w domu rozrabia, jak trzeba go uspokajać, jak podnosi mi ciśnienie, jak męczy i dręczy... jak jest...

piątek, 1 maja 2015

Jesteśmy

Cisza na blogu nastała. Ciężko się zebrać, żeby opisać wszystko co się dzieje. A trochę się działo, bo ząbkowanie Leon przypłacił tygodniową, jak byśmy to ładnie nazwali "grypą żołądkową" :/ Po tygodniu kup po pachy (dosłownie) i diety "sam cyc", mamy na koncie 12 zębów. Wyszły wszystkie "czwórki". Biedny był ten mój Okruszek, praktycznie nic nie chciał jeść. Ale nie płakał, nie bolał go brzuszek i starał się zachowywać troszkę swojego humoru. Chociaż podobno będąc pod opieką teściów, był marudny. Jednak gdy wracaliśmy do domu, gdyby nie co jakiś czas konieczność przebrania całego dziecka i czasami wsadzenia go od razu pod kran, nie widać było, że "coś" go męczy. Na szczęście mamy już spokój, a apatyt maluchowi wrócił i pięknie otwarty dziobek czeka na łyżeczkę z jedzeniem... ufff... bałam się, że odzwyczai się od jedzenia, zacznie wybrzydzać i będziemy się męczyć z wprowadzaniem jedzenia od nowa. Obawy moje jednak się nie potwierdziły. Leo jest dzieckiem bardzo ciekawym nowych smaków. Patrząc na Nataniela i jego podejście do jedzenia, Leo to jakiś "cud natury". Wszystko co my jemy, a on to widzi, chce też spróbować. Z niektórymi rzeczami naprawdę trzeba się ukrywać. Dziś wcinał krupnik, który mu gotowałam i aż miałam wrażenie, że dostał za małą porcję. Do tego poznał smak szparagów z mojego talerza. Myślałam, że wypluje, jednak zjadł ze smakiem. Hurra! Szparagi odkryłam w zeszłym roku i to pod koniec sezonu na nie. W tym roku będę nadrabiała stracony sezon. Trzeba będzie tylko znaleźć alternatywę dla Nataniela, bo dzisiejszy obiad upłynął przy akompaniamencie jego płaczu...na sam widok szparagów na talerzu... Nie mam sił, dużo bym dała, żeby jadł normalnie. Może jak zacznie dojrzewać, to coś się zmieni.

W ostatnim czasie widać w zachowaniu Leona wiele zmian. Coraz częściej robi coś, co wie, że nas rozśmieszy. Potrafi się naprawdę fajnie bawić razem z Natanielem. Upodobał sobie grzebanie w kuchennych szafkach i wyrzucanie rzeczy do śmietnika. Od czasu kiedy nauczył się chodzić, jego główne zajęcie w domu to chodzenie z kąta w kąt. Nosi, przenosi, wynosi rzeczy z jednego miejsca w drugie. Mogę sobie sprzątać do woli, za chwilę i tak znajdę jakieś buty na środku dużego pokoju ;) Żadnymi konkretnymi słowami pochwalić się nie możemy, choć gada to moje dziecko po swojemu co chwilę. Czasem Nataniel udaje, że go rozumie. Może to ta tajemnicza, braterska nić, która ich łączy. Lubię ich obserwować, kiedy razem coś robią. Pamiętam, że bałam się, jak to będzie, jak będzie w domu dwoje dzieci. Teraz wiem, że dla nich to fajna sprawa. A jeszcze lepiej będzie, jak będzie Leon trochę starszy. Widzę, jak obserwuje Nataniela i jak stara się go naśladować. Chce być tam gdzie Nat i robić to co on. Najczęściej jeszcze bardzo nieudolnie, ale jednak. 

Zbliżają się urodziny Leona i szukałam prezentów. Problem ten, co przy świętach. Co mu kupić? Przecież wszystko jest. Długo mi zajęło szukanie, wybieranie i podjęcie ostatecznej decyzji. Wiele rzeczy mi się podoba, wiele bym chciała, jednak nie wszystko można mieć. I kiedy już praktycznie miałam wszystko pozamawiane, okazało się, że w moim mieście otworzyli sklep z zabawkami. Poleciałam zaraz po pracy na otwarcie z wielką nadzieją, że tym razem będzie to sklep warty uwagi. Sklep, w którym będą bardziej wyszukane zabawki, lepsze firmy. Po prostu coś ciekawego, a nie to co wszędzie. I nie zawiodłam się. Leon dostał dodatkowe prezenty. Stanęłam przed regałami z moimi ukochanymi drewniakami (tym razem firma Hape) i chciałam wszystko (!). Przez to, że byliśmy całą bandą i Marcin nieco mnie pospieszał, nie obejrzałam każdej półki w sklepie. Jutro idę jeszcze raz. Tym razem pogapię się na spokojnie ;) Nataniel, za zrobione w dniu otwarcia zakupy, dostał w gratisie ludzika i pewne klocki/układankę. Sama dobrze nie wiedziałam co to jest... kiedy już się dowiedziałam, postanowiłam, że koniecznie muszę dokupić więcej tego "cuda". Myślę, że za jakiś czas będę mogła napisać więcej. A jak wszystko do nas przyjdzie, pokażę nasze "roczkowe" prezenty. Torcik tuż tuż :)