wtorek, 5 maja 2015

Telefon z przedszkola

Są takie telefony, na dźwięk których serce na chwile zamiera. Takim telefonem jest na przykład ten, który jest "z przedszkola". Ponieważ wychowawczyni Nataniela jest moją prywatną znajomą, oczywiście nie każdy jej telefon budzi mój niepokój. Czasem musimy poplotkować ;) Jednak  kiedy dzwoni on w czasie, gdy Nataniel jest w przedszkolu zazwyczaj towarzyszy mi myśl " O Matko! Żeby to tylko nic złego!". Ostatnio zdarzył się taki telefon i przemknęła mi przez głowę dokładnie taka myśl... Niestety, obawy się sprawdziły. Nataniel płacze, że boli go głowa i chce do domu. Marcin po niego pojechał. Jeszcze sobie na spokojnie tłumaczyłam, że może się nie wyspał, bo faktycznie w nocy się trochę rozbudził. Następny był telefon od Marcina "Szykuj syrop". Wiedziałam, że nie jest dobrze. Wniósł do domu śpiącego Nataniela. Niestety przy układaniu w łóżku Nat obudził się z płaczem, bo tak mocno boli go głowa. To już nie były żarty. Dostał syrop i za chwilę zasnął. Niestety spokój nie trwał długo, bo Nat co chwilę się wybudzał z płaczem. Zrobiło się naprawdę poważnie, kiedy nie mogłam się z nim dogadać. Z jakichś półsłówek i niedopowiedzeń złożyłam w kupę historię, o tym, jak to w przedszkolu uderzył się w krzesło, a potem upadł głową na podłogę. Sięgnęłam po telefon i w Internecie zaczęłam szukać informacji o wstrząśnieniu mózgu. Przestraszyłam się nie na żarty, gdy poczytałam o jakichś wewnętrznych wylewach i gdy moje dziecko mając otwarte oczy płakało, że chce "do swojego domku" (przecież w nim był!), a gdy próbując nawiązać z nim kontakt, spojrzał na mnie i powiedział "Dzień dobry". Marcin wziął go na ręce i zawiózł na pogotowie... Zostałam w domu z Leonem, który od kilku dni miał rozwolnienie i praktycznie nic nie jadł oprócz mojego mleka. Nie mogłam go nikomu zostawić, nie mogłam pojechać z chłopakami. Zamknęłam drzwi i trzymając Leona na rękach rozryczałam się. Nienawidzę tego strachu i tej bezsilności, kiedy dziecku coś dolega, a nie można mu pomóc. Czekałam jak na szpilkach na znak od Marcina. Zastanawiałam się, co będzie, jeśli Nataniel będzie musiał zostać w szpitalu. Teraz... teraz, gdy nie mogę zostawić Leona bo przecież jest na piersi, bo budzi się w nocy... Bałam się, że w Marcin będzie czekał z dzieckiem na rękach w szpitalnej kolejce, że będzie musiał się prosić o to, żeby ktoś zbadał naszego syna... Na szczęście okazało się, że nikogo nie było w poczekalni. Nat został zbadany i podobno żadnych uszkodzeń od upadku nie było widać. Teoretycznie wszystko było w porządku. Dostał jakiś lek i na szpitalnym łóżku zasnął jeszcze na jakiś czas. Obudził się bez bólu głowy. Wrócił do domu z nową zabawką i przygodą do opowiadania, jak to był w szpitalu. Wrócił... to najważniejsze. Nie wiem co mu było tak naprawdę. Na wypisie miał jakieś rozpoznanie zapalenia gardła. Nie skarżył się na gardło. A mi się w to jakoś nie chciało wierzyć. Leków na gardło nie brał. Nic się nie rozwinęło. Dziecko zdrowe i szczęśliwe.. Skąd był więc ten okropny ból głowy? Nie wiem, ale mam nadzieję, że już się więcej nie powtórzy. Po stokroć wolę, jak mi w domu rozrabia, jak trzeba go uspokajać, jak podnosi mi ciśnienie, jak męczy i dręczy... jak jest...

1 komentarz:

  1. Nie zazdroszczę Wam tej historii. Doskonale wiem czym jest strach o dziecko. Najważniejsze, że wszystko się dobrze skończyło.

    OdpowiedzUsuń