poniedziałek, 5 stycznia 2015

Do pracy Rodacy!

 


No musiał nastąpić ten dzień, musiał no... Kiedy odchodziłam z pracy w styczniu, ten następny styczeń wydawał się tak odległy. Nie obejrzałam się nawet dobrze za siebie, a dziś rano oddać musiałam mojego Kurczaczka i pomaszerować grzecznie do pracy. Kładąc się wczoraj spać modliłam się, by noc minęła spokojnie, by Leon spał ładnie i nie dokładał mamie nerwów w nocy, bo tych i tak mi nie brakowało. Wyrobić się, wyrobić się, jakoś się rano wyrobić- taka myśl krążyła mi po głowie. No to o godzinie 1 w nocy otwarte oczy Leona pozbawiły mnie złudzeń, że do pracy pójdę wyspana (w miarę). Wojował przez godzinę. Potem jeszcze cyc o 5. W międzyczasie dała mi się we znaki moja egzema i wstawałam szukać maści, bo myślałam, że zwariuję, tak swędziała mnie ręka. Maści nie znalazłam :/. Z założenia miałam wstać o 6. O 6.30 otwieram oczy, patrzę na zegarek i..o rzesz kur..!!! Budzik mi nie zadzwonił! Wystrzeliłam z łóżka jak z procy. Nataniel się na szczęście sam obudził, usłyszał, że ktoś jest w łazience i przyszedł z pytaniem "Tatusiu, czy już jest ranek?" Taaa, ranek, tylko, że to mamusia już wstała, a nie tatuś. Jakie było moje zdziwienie, gdy Marcin oznajmił, że budzik dzwonił i nawet go sama wyłączyłam. Nie pamiętam kompletnie nic... Udało się wyjść z domu praktycznie w zaplanowanym czasie, może z poślizgiem 5-10 minut. Jak za dawnych czasów, poprowadziłam Starszego do przedszkola, a Młodszy odwiózł mamę do pracy. Już po drodze stanęły mi łzy w oczach. On naprawdę jest taki duży? Tyle już minęło od jego narodzin, że ja muszę go "oddać na wychowanie" i rzucić się w wir pracy? A Leoś tak ładnie w samochodzie "rozmawiał"... "A czy go nakarmią? A czy on będzie chciał jeść w ogóle? A czy go utulą? No przecież wiem, że tak. Wiem, że idzie w dobre ręce. Mimo wszystko jakiś taki żal. Zanim przekroczyłam próg szkoły, pomyślałam tylko " Ja pier..., trzeba było iść na roczny..." Szkoda, że roczny macierzyński jest mniej płatny. Może bym się zdecydowała, jednak przy moich zarobkach 20% pensji to jednak trochę jest w domowym budżecie. No nic, wrócić "trzebało"


A w pracy znajome twarze, uśmiechy, pytania. Dzwonek na lekcje i dzieciaki. I tak miło mi się zrobiło, kiedy zapytały, czy ja już na zawsze wracam i kiedy wykrzyknęły "jest!", gdy powiedziałam, że na zawsze. Choć to ich "zawsze" to tylko jeden semestr, bo pójdą do IV klasy... W szkole dużo zmian. Trochę nowych nauczycieli, remonty w salach, zmiany na korytarzu. Nowa rzeczywistość. Dobrze, że jutro wolne... Będziemy się wdrażać małymi kroczkami. Najważniejsze, że jest gdzie wracać. A może już najwyższy czas zmienić stanik do karmienia na push-up? ;)

5 komentarzy:

  1. Podziwiam Cię, ale jak trzeba to trzeba, dasz radę :) wizja zmiany stanika brzmi kusząco, nie? :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Ojej tez bym się popłakałam.. jak Leo zniósł rozłąke? Ja mam staniki do karmienia firmy alle i są to push upy, polecam :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Fajnie, że spotkałaś uśmiechnięte buzie i stęsknione dzieci. Ja spotykam nadęte twarze Klientów ;)
    A ze zmiany mąż na pewno się ucieszy ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. ja młodą oddaję do Dziadków 3x tygodniowo i jest mi ciężko....trzymaj się :) zresztą teraz ferie a niedługo wakacje!

    OdpowiedzUsuń