poniedziałek, 20 października 2014

Coraz bliżej...

Zbliżamy się wielkimi krokami do wyjazdu do Warszawy. Kiedy nie ma się dzieci, łatwo jest sobie taki wyjazd zaplanować, zorganizować. Z dziećmi już nic nie jest takie proste. Najgorsze jest chyba zaplanowanie tego, co należy zabrać. No i zmieszczenie tego w torbach, a później upchnięcie w samochodzie.

Nataniel jest już na tyle duży, że jakoś się w samochodzie zajmie. A to  bajkę obejrzy, a to za okno popatrzy, to pogada trochę. A Leo? Leo będzie wymagał stałej uwagi, zabawiania. I już mi słabo, jak o tym myślę. Będę chyba modły jakieś wznosić ku niebiosom, by dziecko moje ukochane w samochodzie jak najdłużej spało. Pamiętam, jak Nataniel urządził nam koncert podczas swojej pierwszej wyprawy do stolicy. Darł się przez równą godzinę. W końcu znaleźliśmy miejsce, by się zatrzymać, bo innego wyjścia nie było. Kiedy tylko Marcin zjechał z drogi Nat uciął sobie drzemkę... Wróciliśmy na trasę :) Marzy mi się spokojna droga, gapienie się przez okno i rozmyślanie o niebieskich migdałach. Może się uda? Kiedy jechaliśmy w wakacje nad morze, Leoś postanowił spać całą drogę. Być może i tym razem okaże się dla nas łaskawy... Druga spawa, która spędza mi sen z powiek przed wyjazdem to zdrowie. Zdrowie dzieci. Już raz Nat dostał gorączkę wieczorem przed samym wyjazdem. Przeraża mnie to, że "coś" może się przypałętać nawet w ostatniej chwili. Więc obserwuję te moje bąble małe. Nataniel wstał dziś znów z czerwonym okiem. Ostatnio miał epizod z jęczmieniem. Chyba sytuacja się powtarza. Trzeba będzie odwiedzić aptekę, bo podobno maści bez recepty są dostępne. Smarować go mogę, oby tylko nic nie bolało... Jak się ma dzieci, to się wszystkie życzenia "zdrowia" zaczyna naprawdę doceniać...

Dla mnie wyjazd do Warszawy, oprócz wiadomego celu spotkania się z bliskimi, to okazja do pobuszowania w sklepach. Oglądam więc strony internetowe różnych sieci i szału dostaję. Kolekcje dziecięce podobają mi się do tego stopnia, że nie umiem wybrać, co tak naprawdę najbardziej chcę. Już widzę, jak się opamiętać nie będę mogła :D Swoją drogą zakupy ubranek dziecięcych wprawiają mnie w doskonały nastrój. Cieszę się, gdy niosę do domu coś dla moich chłopców. Zupełnie odwrotnie sprawa się ma w chwili, gdy kupić mam coś dla siebie. Po ostatnich zakupach, na których szukałam dla siebie butów i bluzki, wróciłam wypompowana. Zmęczyłam się i psychicznie i fizycznie. Pewnie dlatego, że większość ubrań szyte jest na szprychy. A mi ze szprychy to już nic nie zostało. No wspomnienie może... I tak sobie obiecuję, że może w końcu przestanę jeść te przeklęte słodycze... Tylko jak, jak czekolada wedlowska Karmelowa jest taka pyszna? I gapi się na mnie z tego papierka no... Gapi i mówi do tego, że co tam taki kawałeczek, że od następnego dnia można rzucić słodycze...Kilka lat już tak do mnie przemawiają te parszywe czekoladki...

Wynieśli nam z domu kanapę i fotel. Nie, nie złodzieje. Tapicer. Kanapa nasza była w opłakanym stanie. Nie wiem co mnie podkusiło kiedyś, by kupić kanapę z poduszkami jako oparcie. Niewiedza chyba. Brak doświadczenia. Z poduszek zrobiły się flaki, do tego puszczały im szwy. Nawet reklamację na to składaliśmy i nam miły pan o godzinie 21 zakładał nową tapicerkę. Ale ileż można? Marcin wpadł na pomysł, że za pieniądze z becikowego, zrobimy porządek z łóżkiem... No fajnie.. Ale wiecie ile ja bym ciuchów i zabawek mogła kupić za becikowe? ;) No ale jak mus to mus. Teraz w dużym pokoju mamy echo, a gości przyjmowaliśmy przy kuchennym stole, bo tyłka nie ma gdzie posadzić. Jednak cieszy mnie powolna zmiana wizerunku dużego pokoju. Marcin przemalował go na biało. Teraz odnowiona kanapa przyjedzie. Marzy mi się duża szafa na wymiar i zmiana mebli na białe. Do tego dywan i ubranie okna. Być może za dwa lata pokój będzie w końcu "jakiś" ;)

P.S. Wiem, że się nie zostawia na końcu linijki pojedynczych literek typu "w", "i" itp, ale jak wyjustuję tekst i potem przeniosę takie "w" do linijki niżej, to mi się tekst rozjeżdża. Jest na to jakiś sposób?

3 komentarze:

  1. czekoladki są zdradzieckie na mnie patrzy i krzyczy milka oreo i tak już pół zjadłam :P

    OdpowiedzUsuń
  2. Zazdroszczę buszowania po sklepach, też mi się marzy jakiś wyjazd do większego miasta. Mam nadzieję, że Leoś dobrze zniesie podróż i nie będzie marudził.

    PS. Nie przejmuj się tymi literkami na końcu zdania, ja też jestem na to uczulona (jednak taki kierunek studiów jak mój robi swoje), ale na bloggerze chyba nie ma takiej opcji, zeby się nie rozjechało.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie denerwuje mnie to, że jak je poprawię, to wszystko jest takie nierówne. A ja lubię równo :) No ale cóż... muszę się chyba przyzwyczaić.

      Usuń