poniedziałek, 6 października 2014

Moja Warszawa

Są takie miejsca, które nosi się zawsze w sercu. Dla mnie jednym z takich miejsc jest Warszawa. Ja wiem, że to miasto jedni kochają, a drudzy nienawidzą.

Chciałabym powiedzieć "Moja Warszawa", ale czy ona jest faktycznie moja? A czy oby na pewno jest mi obca?

Warszawa... zawsze mi się robi ciepło na sercu, gdy wymawiam jej nazwę. Warszawa... to moje wspomnienia, moje dzieciństwo, moja utracona miłość, tęsknota...

"Warszawa" tak mam wpisane w dowodzie osobistym w rubryce "miejsce urodzenia". To dwa lata, pierwsze lata mojego życia. Życia, którego nie pamiętam. Pamiętam jednak, jak zawsze czekałam, aż nadejdzie chwila, kiedy przyjedzie po mnie tata i zabierze mnie do Warszawy. Do siebie, do babci, do dziadka... Pamiętam dużą, czarną torbę do której pakowała mama moje ubrania na wyjazd. Pamiętam, jak pakowałam ubranka mojej lalki. A potem przyjeżdżał tata, za którym tak tęskniłam. Zabierał mnie, dużą czarną torbę, moją lalkę i szliśmy na pociąg. Nie raz jakaś pani zwracała tacie uwagę, jak on to biedne dziecko niesie, że dziecka pod pachą się nie nosi...a to nie dziecko było, to lalka moja :) Pamiętam schody w pociągu, po których bałam się wchodzić i pisk pociągowych hamulców. Pamiętam, że tak bardzo, jak chciałam jechać do Warszawy, tak też nie chciałam zostawić mamy. Mimo, że cieszyłam się, że będę teraz z tatą, babcią i dziadkiem, to łza w oku kręciła się, że mamy jednak nie będzie. Próbowałam tę łzę w sobie tłumić... nie zawsze się udawało. Po kilku godzinach nocnej jazdy pociągiem, zazwyczaj rano, pociąg zatrzymywał się na stacji Warszawa Centralna. I wysiadaliśmy. Ja, mój tata, czarna torba i lalka. Najpierw schodził tata z rzeczami, a potem ściągał mnie z tych okropnych, pociągowych schodów. Jeszcze tylko ruchowe schody i można było oddychać Warszawą.

W Warszawie witała mnie babcia i dziadek. Babcia zawsze od drzwi mówiła "Ależ ty chuda jesteś! Mama ci jeść nie daje?" Czarna torba z ubraniami lądowała w kącie za wersalką w dużym pokoju. Na obiad był wielki talerz zupy. Najczęściej mojego ukochanego rosołu, z którego na drugi dzień była pomidorówka, i to taka, jakiej nigdzie indziej nie jadłam. Do kolacji na stole stawał zawsze spodeczek z grzybkami w occie, jakich nigdzie w sklepie się nie znajdzie. Herbata w szklance w metalowym koszyczku... tak inny miała smak...

Babcia z dziadkiem pracowali w wojsku. Często babcia zabierała mnie ze sobą do pracy. Była maszynistką. Cały dzień pisała na maszynie pisma. Nie patrzyła na klawisze, pisała przez kalkę, a pomyłki zamazywała korektorem, jeśli już się zdarzyły. W połowie dnia babcia dzwoniła do dziadka, który pracował kilka pięter wyżej i zaraz spotykaliśmy się wszyscy w bufecie. Nie pamiętam jak jeździliśmy do pracy, ani drogi powrotnej. Nie wiem, czy jeździliśmy razem z dziadkiem, czy nie. Ale pamiętam przystanek tramwajowy. Pamiętam, jak w sekretariacie dostawałam zeszyty, ołówki, kredki i siedziałam z babcią w pokoju, godzinami coś sobie rysując i pisząc. Na koniec dnia babcia robiła taką śmieszną plombę na drzwiach i szłyśmy do domu.


Zimą tata zabierał mnie na sanki. Zjeżdżaliśmy z jakiejś wielkiej góry. Nie pamiętam gdzie to było. Czasem sanki ciągnął samochodem. Pozwalał mi też prowadzić swojego "malucha" sadzając mnie na kolanach. Dziś byłoby to nie do pomyślenia, tym bardziej, że było to na mniej uczęszczanych uliczkach Warszawy. Tata był policjantem i czasem zabierał mnie na strzelnicę. Pokazał jak trzymać broń i strzelać. Zbierałam łuski po nabojach i do dziś pamiętam ich zapach.


Moja Warszawa to bazarki na które zabierała mnie babcia. To księgarnia, sklepik z cukierkami w którego drzwiach wisiała wielka kotara, a w środku tak pięknie pachniało. To opowieści babci o każdym mijanym pomniku. Boże, jak ja się wtedy denerwowałam, że babcia mi tak wszystko tłumaczy. Dziś wiem, że ona chciała, bym znała lepiej Warszawę. Wtedy ja nie chciałam, by inni słyszeli, że z Warszawy nie jestem. To wielkie sklepy z zabawkami. Takich sklepów nie było w moim mieście. To basen, w którym uczyłam się pływać. To podwórko przed blokiem babci i plac zabaw przedszkola, na który wchodziliśmy przez płot kiedy już przedszkole zamykano. Moja Warszawa to "bazy" w krzakach, trzepak i kot, którego przyniosłam dziadkom ze sterty suchych liści. Pamiętam, jak babcia nad wanną z kota wyczesywała pchły. Kot, a raczej kotka, była z nimi 11 lat. Babcia z dziadkiem mieli za Warszawą działkę, stała na niej taka mieszkalna przyczepa. Po działce chodziły jaszczurki, a za płotem rosły jeżyny.

Kawałek placu zabaw należącego do przedszkola. Tu gdzie widać biały blok były krzaki, w których bawiliśmy się za dnia. Wieczorami bawili się tam pijacy ;) Na równej dziś trawie, kiedyś stały dwie huśtawki, na których siedziało się do wieczora.

Działkę miał też ojciec. Mam wrażenie, że w Warszawie każdy ma lub chce mieć działkę. Mniejszą lub większą. Ojciec miał większą. Nad rzeką. Jeździliśmy tam w weekendy. To były beztroskie dni spędzane całe na świeżym powietrzu. To kąpiele w rzecze i spacery po polach i lasach. Kiedyś popłynęliśmy wpław w dół rzeki. Rzeczy zostawiliśmy na brzegu. Babcia kolegi przyszła wołać go na obiad. Kiedy zobaczyła leżące ubrania i nikogo wokół, wybuchła afera, że wszyscy się potopili. Dzieci, mój ojciec...i pies, który z nami był. Na szczęście szybko się okazało, że jednak nikomu nic się nie stało.


Moja Warszawa to jazda samochodem o zmroku po wypełnionych po brzegi ulicach. To wjazd do tuneli, które tak mi się podobały. Im dłuższy tunel tym lepszy. To windy w wieżowcach i pawie pióro spod Belwederu, który pokazała mi babcia.

To w Warszawie powietrze jest inne. I nie chodzi mi o zanieczyszczenia. Tam po prostu moje serce inaczej bije...

...bo któregoś dnia skończyła się Moja Warszawa. Bo któregoś dnia tata po mnie nie przyjechał. Bo któregoś dnia ważniejsze stały się kłótnie, alimenty, przykre słowa. Na wiele lat odebrano mi Moją Warszawę.

Wiele łez upłynęło nim znowu pojawiłam się w Warszawie. Nim babcia z dziadkiem powitała mnie w progu i znów postawiła spodeczek z grzybkami i nim zjadłam talerz rosołu przy wspólnym stole z moim tatą... tatą z którym już nigdy więcej beztrosko nie szłam na spacer za rękę, z którym już nigdy więcej nie rozmawiałam tak swobodnie, bez lęku, bez obaw, co z tej rozmowy wyniknie za chwile.

Od prawie 5 lat raz w roku zabieram mojego syna i jedziemy do Mojej Warszawy. Zawsze "za rzadko" i na "za krótko". Bo ja mam takie marzenie, żeby do Warszawy pojechać na miesiąc. By wynająć jakieś mieszkanie i po prostu delektować się pobytem tam. Nie spieszyć się. Pokazać moim dzieciom stolicę. A najbardziej chciałabym, żeby moje dzieci wiedziały, że mają tam dziadka. Bez względu na to, jak bardzo ja mam zranione serce. Chcę, żeby wiedziały, pamiętały prababcię i pradziadka. By miały korzenie.

W Warszawie jest ktoś, kogo noszę w sercu od dawna. Kogo dorośli i ich wybory mi odebrali. Straciliśmy mnóstwo czasu. Nie potrafię tego wybaczyć, nie potrafię zrozumieć. W Warszawie, w wieku 17 lat poznałam swojego brata...

Pod koniec października mój bat bierze ślub. Ja nie wiem, czy on sam zdaje sobie sprawę z tego, ile dla mnie znaczy to, że on chce, bym była z nim w tym dniu...

W październiku znów moje serce będzie biło inaczej...

9 komentarzy:

  1. ahh aż się zruszyłam czytając mam bardzo podobne wspomnienia mój tata pracował w wojsku i często zabierał mnie do pracy a że miał pod swoją pieczą różne magazyny więc plomb było do odciskania dużo i ile frajdy przy tym :) i zabawy na placu zabaw w zamkniętym przedszkolu tak to też moje wspomnienia tylko z duuużo mniejszego miasteczka :) nie zazdroszczę przeżyć nigdy nie byłam wstanie sobie wyobrazić życia bez mojego taty z którym kontakt mam zawsze i od zawsze .... Szkoda że mogłaś poznać brata gdy miał 17 lat ale z drugiej strony nigdy się nie dowiesz czy na pewno byście się lubili gdyby was zmuszano do kontaktu od dziecka bo takie przypadki niestety znam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja miałam 17 lat, Grzesiek jest 3 lata starszy więc on miał już 20. To prawda, nie wiem co by było gdyby, ale od tamtego czasu mamy ze sobą kontakt i jest bardzo dobrze. Wiadomo, nie widujemy się na co dzień, ale piszemy i dzwonimy, a jak jestem w Warszawie to się spotykamy. Głęboko wierzę, że wcześniej też nawiązalibyśmy więź. Nie potrafię wybaczyć tego, że ten czas nam odebrano, że żyliśmy w kłamstwie, że jego los doświadczył bardziej niż mnie, a dorośli na to pozwolili. Ale najważniejsze, że dziś nasz kontakt nie zależy od woli dorosłych i nikt mi już go nie zabierze. A jeszcze teraz będę miała świetną bratową :)

      Usuń
  2. Wstyd się przyznać, ale nigdy nie byłam w Warszawie... Mam nadzieję jednak, że kiedyś uda mi się pojechać i pozwiedzać.

    OdpowiedzUsuń
  3. Kasia podziwiam Cię, że zaakceptowałaś brata. Moja historia życiowa jakże podobna jest do Twojej.Co prawda moi rodzice rozeszli się kiedy miałam 19 lat i też mam brata ma około 16-17 lat ale ja nie chcę go poznać, mam straszny żal do ojca, że tyle lat ani mama ani ja nie wiedzieliśmy o nim. Wyszło to na jaw kiedy ten chłopak miał jakieś 12 lat. Ja nie potrafię i nie chce go poznać. Mam żal a wiem, że nie powinnam do mojego brata i jego matki... wiem też, że nawet jeśli chciałabym go kiedyś poznać to bardzo zraniłabym moją mamę i sprawiła jej ogromy ból...Wielki szacunek dla Ciebie. Popłakałam się bo fragmentami jakbym czytała o sobie...:/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz, u mnie to było tak, że brat był pierwszy, zanim ojciec poznał moją mamę, więc nie mogę mieć żalu o jego istnienie. wręcz przeciwnie, jestem w pewnym sensie wdzięczna za to, że jest. mam za to żal o zrzeczenie się do niego praw rodzicielskich przez ojca i milczenie latami.Teraz wiem, że mimo wszystko jest gdzieś ktoś w kim choć po części płynie ta sama krew. też się bałam, że nie będzie chciał mnie poznać, tym bardziej, że miał już siostrę z którą się wychowywał, więc po co mu jakaś następna... na szczęście oboje chcieliśmy się poznać.

      Usuń
  4. chyba każdy nas ma takie miejsce o którym mówi "moje/moja"

    OdpowiedzUsuń
  5. Piękny opis :) z jakiej części Warszawy jesteś?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ciężko mówić, że "jestem" z jakiejś części Warszawy, skoro w niej nie mieszkam. Ale jak bywam to na Mokotowie mam dziadków, a na Ochocie ( o ile dobrze pamiętam) mieszka ojciec.

      Usuń