czwartek, 12 marca 2015

Chorobowo

Za długo wszyscy w domu byliśmy zdrowi. W końcu musiał nastać taki moment, w którym coś kogoś trafiło. Niestety trafiło na Nataniela. Dostałam zdjęcie i za chwilę telefon z przedszkola, że dziecko moje stało się posiadaczem gorączki w wysokości 39 stopni. Nie ważne, ze rano jeszcze się kłócił przed wyjściem z domu, że w szatni jeszcze jakoś tak odruchowo dotknęłam jego czoła i było zimne. Bidulka mojego rozłożyło. A Nat z tak wysoką gorączką to kupa nieszczęścia. Chce coś powiedzieć, a język mu się plącze, zaczyna płakać i dużo śpi. Spał tak długo, że nie mieliśmy jak się przenieść z nim od dziadków, dokąd został zabrany z przedszkola, do domu. Na szczęście syrop działa i temperatura mu spada. Musimy przetrwać kilka najbliższych dni i oby w nic poważniejszego nasze chorowanie się nie przerodziło. Boję się o Leona, żeby i on czegoś nie podłapał. Chorowanie Nataniela jest o tyle "łatwiejsze", że można się już z nim dogadać. Powie co mu jest, co go boli, czego mu potrzeba. U Leona to takie działanie na oślep przy jakiejkolwiek chorobie. W chwili, kiedy choruje dziecko, zaczyna się doceniać ile znaczą takie "zwykłe" chwile. Chciałabym móc go wyciągnąc na spacer, pokłócić się przed wyjściem o to, że znów zamiast się ubierać to lata po domu i się wygłupia, chciałabym móc zwrócić mu uwagę, że ma być ciszej. Wolę to po stokroć niż jego zapłakane oczy i niemoc. Dziś już jest lepiej, choć temperatura około 38 stopni. Znajdował jednak siłę na kopanie piłki, budowanie z lego czy zwykłe pooglądanie bajki... na męczenie mamusi też. Wczoraj, żeby go nieco ocucić, wyszeptałam mu do ucha, że jak wyzdrowieje, to kupimy nowe lego w nagrodę, że jest dzielny i walczy z chorobą. Ledwo otworzyłam drzwi do domu po pracy, od progu przekonywał mnie, że właśnie w tej chwili mam z nim usiąść i zamówić lego. A jak nie w tej chwili, to da mi odpocząć... aż 3 minutki ;) Teraz będzie czekał na listonosza. Niech ma jakąś przyjemność w tym nieprzyjemnym dla siebie czasie. Dziś w przedszkolu podobno trójka innych dzieci została zabrana przez rodziców. Coś szaleje w powietrzu...

Dziś jest 12. Oznacza, to, że mój młodszy syn skończył już 10 miesięcy. Wierzyć mi się nie chce, że taki duży już jest. Mamy 7 zębów i kolejne na wybiciu. Mamy za sobą samodzielne chodzenie na coraz dłuższych dystansach. Pięknie już chwyta chwytem pensetkowym i coraz mniejsze przedmioty wkłada w małe dziurki. Rączką nadaje kierunek, w którym chce iść i porozumiewa się, za pomocą różnie wymawianego "eee!". W  zależności od długości i zabarwienia emocjonalnego, może to być wołanie jakiejś osoby, proszenie o coś, krzyczenie na coś. Kiedy widzi kogoś obcego, kto do niego zagaduje chowa się najlepiej wtulając w mamusię albo tatusia, po czym bacznie przygląda się nowej osobie. Bardzo lubi zabawy z piłką, turlanie, rzucanie. No i oczywiście najfajniej jest zrzucać przedmioty z wysokości, a jeszcze fajniej, gdy ktoś 100 razy je podniesie, a on 100 razy je zrzuci. Nadal chodzi robić bałagan do Nataniela pokoju i to już chyba przed długi czas się nie zmieni. Wiadomo, że tam są najciekawsze zabawki: samochodziki, klocki, kredki. Wiele czynności próbuje Bączek naśladować. Na przykład, kiedy ja coś gdzieś wsadzę, on to wyjmie i próbuje wsadzić sam. Jak ja nacisnę guzik w grającej książce, on wyciąga paluszek i stara się zrobić to samo. Patrzy  na mnie i śmieje się, jeśli mu się uda. A po domu to lata jak perszing. Trzymany za jedną rączkę niemalże biegnie przed siebie. Oby kolejny miesiąc upłynął mu w zdrowiu i zdobywaniu kolejnych umiejętności. Każda jedna bardzo cieszy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz