piątek, 14 listopada 2014

A nocą, gdy nie śpię...

Noc. Po całym dniu maksymalnych obrotów, każdy czeka aż nadejdzie to chwila, kiedy to można wreszcie położyć się do łóżka i oddać tej cudownej czynności, jaką jest zapadanie w sen. Idę i ja z nadzieją, że dziś noc będzie lepsza  niż poprzednia. I co? W moim łóżku Marcin (normalka, obecność uzasadniona), Nat z tabletem (?) i rozwalony Leon, który ma ostatnio problemy z zaśnięciem i wołałam go chwilowo nie przekładać do łóżeczka (!). A miejsce dla mnie? Całe 20 centymetrów!! No dobra, myślę sobie, jakoś się zmieszczę. Boczkiem, boczkiem i się wcisnęłam. Dobrze, że łóżeczko stoi przy naszym łóżku, to mi przynajmniej plecy podpiera, bo tyłek i tak mi zwisa już za łózko. Nat obiecuje, że on sobie tylko zaśnie u nas i tatuś go przeniesie do jego łóżeczka. No niech mu będzie, bo jego ostatnich przeżyciach związanych z tematem śmierci nie dziwię się, że chce zasnąć przy rodzicach. Niech zasypia. Ale zaraz, zaraz. To Nat miał zasypiać, a nie tata! Jezu...tata nie śpij, no weź!...No dobra...Może jakoś się zmieścimy. Leon w końcu przełożony do łóżeczka, mogę się wyprostować. Wow, co za cudowne uczycie, kiedy się już tak nie wisi nad przepaścią. Oby Leo był tak wspaniałomyślny i za dużo się nie budził, bo ciężko będzie się na karmienie zmieścić na łóżku. Nat padł, tata też ( fajnie być tatą i zasypiać jako pierwszy), Leo się nie wybudził. Idę spać...

Ho-psi, Ho-psi

Dochodzi 1.30. Odgłosy poruszania w łóżeczku oznaczają jedno. Matka, dawaj jeść! Ok, ok, już wstaję. I widzę te zaspane małe oczy i uśmiech, który pojawia się na widok mamy. Cyckamy. Ojciec się przebudził, otrzepał i wyniósł Nataniela. Pełen wypas, tyyyleee miejsca. Jeszcze Leon do swego wyra i po 30 minutach od pobudki zapadam w dalszy sen...

Dochodzi 4.30. Powtórka z rozrywki, tyle, że bez obecności Nataniela. Karmimy się jakoś ostatnio dłużej niż gdy Leo był niemowlakiem...

-Tatusiuuu!- dobiega z drugiego pokoju ciche wołanie Nataniela. Szturcham Marcina. Idzie. Dobrze, że możemy się podzielić nocną obsługą dzieci.

Ekhm-ekhm, ekhm-ekhm, ekhm-ekhm.(Fuck!) Nat ma nocny atak kaszlu.

-Tatusiu, chce mi się wymiotować!

Japierdziu! Znowu nocna jazda. Why?Why?Why? Nat tak kaszlał, że aż go na wymioty ciągnęło. Na szczęście w misce niewiele wylądowało. Marcin wyniósł się do salonu, zabrał Młodego ze sobą. Jeszcze jakiś czas odgłosy kaszlu dochodziły do moich uszu. Każdy jeden powodował lęk o syna mego i poczucie żalu, czemu znowu coś mu jest?!?

Zasnęłam jak nastała cisza. Nie wiem, która była godzina. Obudził mnie Leon po 7, albo odgłosy krzątającego się Marcina, sama już nie pamiętam. Ze zmęczenia wszystko się już miesza. Wiem, że zaglądałam w nocy do chłopaków, że mówiłam Marcinowi, żeby dawał Natanielowi wody i że widziałam moje małe zmęczone ciałko skulone i kaszlące przez sen. Spał do 8. Obudził się zadowolony. Parę razy kaszlnął, zapytał czy musi iść do przedszkola i stwierdził, że chce, oby tata zabrał go do dziadka. Pojechali. Dobrze, że nie muszę siedzieć z dwójką dzieci kolejny dzień sama. Leon chwilowo śpi. Chwilo trwaj...


A pomyśleć, że kiedyś spałam do 12, miałam dla siebie całe łózko, a całe dnie mogłam zajmować się tylko tym, na co akurat miałam ochotę...Ale co tam, może noce bywają ciężkie, może oczy same mi się czasem zamykają, może budzę się czasem zła, że w ogóle muszę już wstać...Jednak warto!


2 komentarze:

  1. Jak ja bym chciała mieć takie nocki jak Ty... U nas ostatnio tragedia :( co godzinę pobudka i to z płaczem. Już sił nie mam i nie wiem co jest grane.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Naprawdę chciałabyś mieć w nocy wymiotujące od kaszlu dziecko?

      Usuń